W Londynie możemy kupić podstawowe Chablis za 12 funtów. W Polsce za Chablis zapłacimy 70-100 zł (oczywiście za Premier Cru, czy Grand Cru odpowiednio więcej). Znajomy Francuz najczęściej kupuje wina w cenach 5-8 euro. I to są całkiem przyzwoite wina! Wiem, bo piłem. U nas, by kupić podobne wino trzeba wydać od 50 zł w górę.
Jeśli założymy, że Anglik w funtach, czy Francuz w euro zarabiają podobnie jak Polak w złotówkach, dajmy na to 2.500, to nasuwa się pytanie, a gdyby tak u nas dobre wina można było kupić za 5-10 złotych, to co pilibyśmy? Dalej Carlo Rossi, słodkawe mołdawskie, czy te wszystkie kanalizacyjne z Biedronki?… Wątpię.
Co dziś do kolacji kochanie? Może otworzymy to Chablis za 12 złotych, albo tamto fajne białe Bordeaux za 8? Co wolisz? – Brzmi absurdalnie? Niestety, tak… A oni tam tak mają. I nie jest to niedorzeczny fakt, jak śpiewa Bogusław Mec w „Na pozór”. Oni mają fajne wina za 8 naprawdę.
Jesteś właśnie w sklepie i kupujesz sobie fajne wino za ósemkę. No już nawet za piątkę też. Ach, pomarzyć można…
A może policzmy zupełnie inaczej. Przeliczmy nominałami. W Polsce wypijamy cztery litry wina rocznie na głowę, we Francji czterdzieści litrów. Załóżmy, że za butelkę płacimy 30, a oni 5. My wydajemy zatem rocznie 170, a Francuzi 280. Ha, to już wygląda znacznie lepiej. A teraz przyjrzyjmy się takim Anglikom, oni mają spożycie wina na poziomie dwudziestu litrów, czyli na rok przeznaczają na wino 140, czyli, proszę bardzo, mniej niż my Polacy (przypomnę: 170)! No, kto by pomyślał! Nie prawdaż?
A teraz wyobraźmy sobie, że we Francji takie sobie wino kosztuje 30 euro, albo, że Anglicy za trochę lepsze wino muszą zapłacić 70-100 funtów. Czy ich spożycie roczne na głowę utrzymałoby się na tym samym poziomie? Wątpię.
Uwaga, dodatkowa dobra wiadomość jest taka, że spożycie wina w Polsce rośnie.
Po prostu trzeba zacząć zarabiać więcej.
O co chodzi autorowi: mam więcej pić, więcej wydawać, być skazanym na marne wina?
Szanowny Czytelniku!
O co chodzi autorowi, to bodajże najczęściej stawiane pytanie po lekturze czegokolwiek (prozy, poezji, instrukcji obsługi, ustawy, mejla itd.), nie ominie ono także (niestety) felietonów, a dotyczących wina w szczególności. Wino, odczucia z nim związane, oparte są na absolutnej wolności, subiektywności, swobodzie oceny, wyboru, osądu, wglądu, niepowtarzalnej percepcji, osobliwej grze zmysłów, filozofii, wiedzy, intuicji, stanie umysłu i tym podobne. Zatem broń mnie Panie Boże, abym cokolwiek moim Czytelnikom miał kazać. A zwłaszcza co mają konsumować. Ja zaś dla przykładu, gdybym miał wybierać między Chablis (nawet petit) za 12 zł (gdyby tyle kosztowało w naszych sklepach), a carlo rossi za 20 (tyle w naszych sklepach mniej więcej kosztuje), to wybrałbym te proste chardonnay z Burgundii. Ale to ja. I to tylko hipotetycznie, bo jak wiemy Petit (Chablis) kosztuje u nas od 40-60 zł w górę, bo już np. Grand Cru tak od 150-200 zł. Nie wiadomo mi jaka jest cena carlo rossi w Wielkiej Brytanii (i czy w ogóle jest tam w sprzedaży), jednakże podstawowe Chablis za 12 funtów leży sobie na półce, co dla przeciętnego Anglika jest znacznie mniejszym wysiłkiem zakupowym niż analogiczne dla Kowalskiego za 60 zł, a gdyby (hipotetycznie, stosujące tę samą proporcję) średnio zarabiający mieszkaniec Londynu miał na tę właśnie butelkę wyjąć z portfela 60 funtów?… Może poszukałby jednak carlo rossi?
Kłaniam się więc nisko, i z olbrzymim szacunkiem, moim Czytelnikom, i pozwolę sobie pozostać bez sugestii (a tym bardziej bez nakazu) co mają, a czego nie mają degustować. Życzę wspaniałych odkryć w Wielkim Świecie Win.
mj