Butelka trafiła do mnie z Londynu. Znajoma opiekuje się 93-letnią Angielką. Któregoś razu pomagała jej robić porządek w starej szafie. Okazało się, że leży tam od 27 lat butelka sherry. Nieżyjący już mąż lubił kolekcjonować wina, whisky i stare monety, i chować je w różnych dziwnych miejscach, gdzie teraz, po latach zostają kolejno odnajdywane i wystawiane na światło dzienne. Owa Angielka nie spożywa alkoholu więc podarowała odkrytą butelkę mojej znajomej. Znajoma nie jest wielką miłośniczką wina, ale nie chciała starszej pani robić przykrości i prezent przyjęła. Nawet zamierzała go potem wyrzucić, ale w ostatnim momencie pomyślała o mnie i tak Sherry Cream rocznik 1988 trafiło w moje ręce.
Nie mam, tak jak śp. mąż naszej Angielki zacięcia kolekcjonerskiego, nie wytrzymałbym dłużej niż parę dni spoglądając codziennie na starą butelkę i główkując co może w sobie skrywać (tak bym przecież nic nie wymyślił), więc postanowiłem czym prędzej ją otworzyć i sprawdzić zawartość.
Z nostalgicznym jękiem poddania trzaska metalowa zakrętka, delikatnie przechylam butelkę i w napięciu patrzę co wyłoni się z czeluści szkła. Barwa wina kończy właśnie ewoluowanie z ceglastej do brązowej, ale już z całkiem ciemną głębią. Płyn jest nie zupełnie klarowny, gęsty, lecz nie aż tak bardzo jak można było się tego spodziewać. Teraz pojawia się spora oksydacja, jednak spokojnie, do wytrzymania, dalej wyczuwam aromaty skarmelizowanego cukru, orzechów włoskich, skórki młodej pestki migdała. W ustach jest zaskakująco lekkie, oczywiście słodkie, ale z dobrą kwasowością i wyraźną goryczką w końcówce. Trochę przeszkadza zapach utlenienia, po dłuższym mieszaniu w kieliszku łagodnieje i jest całkiem znośny. Drugiego dnia, czyli dzisiaj, pozostaje zdecydowanie słabszy.
Sherry okazało się bezpieczne do spożycia i dające frajdę przy świadomości co przeszło i ile na mnie czekało. Przed otwarciem schłodziłem je do ok. 12 st.C. Nie da się go wypić więcej, niż mały kieliszek deserowy jednorazowo. Świetnie towarzyszy filiżance kawy. Będzie mi zatem miłym kompanem po przejściach, przez jeszcze parę ładnych tygodni, a także będę je przedstawiał moim gościom, co powinno być wielce sympatyczne i oryginalne.
Wino znalazło się w kraju nad Wisłą, w stolicy Górnego Śląska zupełnie niespodziewanie. Nie wierzę w przypadki. Spoglądam w serce etykiety Sherry Cream i… rozumiem już wszystko: na niebieskim tle rozpoznaję kuplę – godło górnicze – dwa skrzyżowane młotki. Wino jest w domu 🙂
P.S. Dziękuję Ci Halinko za prezent, a Tobie Andrzeju za transport!
Jeśli ktoś może pomóc wyjaśnić zbieżność etykiety z herbem górniczym, albo zna producenta, proszę o kontakt – będę niezmiernie wdzięczny.
.
rewelacyjna historia, tak jak pisałeś nic sie nie dzieje bez przyczyny:) pozdrawiam i wypij nasze zdrowie
OK Lukasz, dziś wieczorem!