O winie pisać każdy może… Przede wszystkim winna literatura, to poradniki, przewodniki, informatory… Szkolimy się, a jakże! Nadrabiamy dziesięciolecia posuchy i tradycji jak na lekarstwo. Chcemy znać zasady, chociażby tylko najcenniejsze podstawy. By podczas kolacji biznesowej wiedzieć jak z tym kieliszkiem w ręku zachować się, znajomym zabłysnąć, a dziewczynę zaskoczyć w restauracji. – A mają państwo może sziraza australijskiego, najlepiej z Doliny Barossy? A kręcimy kieliszkiem, a przyglądamy się długo, a wąchamy, mlaskamy… Jest dobrze, jest coraz lepiej.
O winie pisać każdy może… Chociażby ja. Powymądrzać się, przelać winopoezję wprost z butelki do edytora tekstu. O tym wspomnieć, o tamtym pomarudzić, porównać, naprężyć klatę wiedzy tajemnej, rzucić garść szczegółów, o których po kwadransie nikt już nie pamięta, pokomentowć, pomarszczyć się i poosądzać na wieki.
O winie pisać każdy może… Winiarskie blogowiska nie odpuszczą żadnej nowej butelce w biedronce, lidlu czy oszą. Nieprzekupni krytycy pomagają zagubionym we mgle sklepowych półek Internautom wyciągać ręce po właściwe etykiety. Możemy sobie wyguglować eksperta i poczytać. Och, jak eksperci winni lubią takie pytania: a jakie wino, by mi Mistrz polecił kupić na prezent dla znajomego? Gorzej jak nasi fachowcy ani myślą zgadzać się ze sobą…
O winie pisać każdy może, ale tak jak pisze Marek Bieńczyk, to już mało kto. Tak oryginalnie, pięknym, jakże bogatym i wyszukanym językiem i z wyobraźnią sięgającą postaci, wątków, czasów, miejsc, sytuacji i zdarzeń mniej lub (częściej) w ogóle nam nie znanych. Pan Marek zamacza swoje pióro w winie literatury, sztuki, historii czy chwili ulotnej. Raczy nas kupażami informacji dojrzewającymi nie tylko w winnych ogrodach, jednak potok szlachetnego trunku wszystko urokliwie łączy. Nie, nie, od aromatów edukacji nie ucieka, ale je zgrabnie między wiersze wkłada. Niestety muszę też (bardzo) zdecydowanie poskarżyć się na pojawiającą się podczas lektury Wszystkich kronik wina, tęsknotę za posiadaniem zdecydowanie grubszego portfela… (A tę kiełkującą świadomość wspaniałych, wielkich, sławnych win i doznań z nimi związanych, zamykam w folderze Słodkie Marzenia Mariana.) Zakończę jednakże pogodnym cytatem:
Lecz wie (pewien człowiek – przypis mój) może, a przynajmniej chciałbym, by wiedział, że tam gdzie jest wino, tam wszystko zaczyna się od nowa, że czekający nas kieliszek wina otwiera nowy cykl, zwiastuje przyszłość, wciela ją zawczasu, ustawia na stole, jak radosny czas do wzięcia, jak nasze dalsze trwanie do przyjęcia.
Bo Kroniki… – słowa, są jak dobre wino. Należy sączyć je powoli, niespiesznie, a uważnie delektować się. Zatrzymaj – dłużej popatrz, powąchaj, przytrzymaj w ustach – pomyśl, zamieszaj czujnie językiem. Siorbnij przeciągle, podrap się po głowie i pomyśl raz jeszcze, zatrzepotaj rzęsami, zmruż oczy jak kot po dobrym posiłku. Nie pędź tak, pozwól, niech nacieszą się jeszcze przez moment ostatnie kubki smakowe i pokonując przełom przełyku, pomkną dalej niczym wodospad w dół prosto do serca. Tam uderzą w strunę, która poruszy kąciki ust w rozkosznym, błogim uśmiechu. Usta wyobraźni spijają winne cudeńka, a oczy – strużki liter, tworząc odciśnięty pod spodem kieliszka, wysoki literacki winokrąg.
Marek Bieńczyk, Wszystkie kroniki wina,
wyd. Wielka Litera, Warszawa 2018
.
.
foto: ©Marian Jeżewski
.
.
.
„Wszystkie kroniki wina”, to książka, obok której żaden miłośnik dobrego wina i takiej literatury, nie przejdzie obojętnie.
Najpierw słowa podziękowania dla Autora Studia Wina za polecenie mi tej obłędnie dobrej lektury!
O winie napisano już niemal wszystko. Wydaje się pewnie niektórym, że czar, który działa tylko podczas serwowania wybitnie (lub nawet przeciętnie) dobrego trunki, da się łatwo ubrać w słowa. Tymczasem ta niełatwa sztuka udaje się nielicznym. I do tej grupy zdecydowanie zalicza się autor „Kronik…”, Marek Bieńczyk.
Czytając o kolejnym burgundzie, szampanie czy winach znad Renu, dostajemy nie tylko arcyciekawy opis smaku, zapachu i koloru wina; każda Kronika, to napisana przepięknym językiem historia: ciekawego spotkania, opisu miejsca i mieszanki uczuć, jakie towarzyszyły panu Markowi w chwili, gdy dane wino pojawiło się w jego życiu.
Czyta się te zabawnie opisane sceny z winem, jako bohaterem pierwszoplanowym, niczym listy od Kogoś nam bliskiego, Kto akurat jest daleko i słowem pisanym chce nam przybliżyć świat, który obecnie go otacza.
„Wszystkie kroniki wina”, sprawdzą się idealnie, jako lektura na plażę, poprawią też samopoczucie, gdy choroba zatrzyma Kogoś w domu. Polecam też zabrać je ze sobą w podróż – uprzedzam jednak, że będziecie chcieli dojechać wówczas np. do francuskiego Bordeaux, by w przepięknych okolicznościach skosztować tamtejszego wina.
Nie wiedziałam, że z lektury ledwie jednej książki, która nie jest pozycją popularno-naukową, można „wyciągnąć” tytule ciekawostek. Teraz chyba pora ruszyć na jakieś garden party, by w towarzystwie brylować winnymi opowieściami!
I wreszcie na koniec mam małe życzenie: aby wszystkie czytane przeze mnie książki były pisane tak pięknym językiem, jak „Kroniki…”. To lektura, którą chyba nie sposób się nie zachwycić. I nie nabrać ochoty na kieliszek np. Pinot Noir 🙂