Filety z dorsza zostały odpowiednio doprawione solą oraz pieprzem i usmażone, następnie należało zrobić pesto. Do moździerza trafiły kolejno: nać pietruszki, czosnek, rozmaryn (całkiem go sporo) i oliwa z oliwy. Następnie, kiedy konsystencja była już dokładnie taka, jak trzeba, pesto zmieszane zostało z tartą bułką – i tak powstała dość oryginalna posypka.
Kolejny krok, to zrobienie sosu, na który złożyły się kawałki pomidorów (pozbawione brutalnie pestek), dalej pokrojona drobno marchewka, cienkie plasterki łodygi selera naciowego i piórka cebuli.
Na tymże warzywnym sosie spoczęły usmażone wcześniej w żaroodpornym naczyniu filety z dorsza, wierzch został przykryty małą warstewką sosu oraz bogato udekorowany pestową posypką i całość trafiła do piekarnika na około dziesięć minut.

W tym czasie z lodówki wyciągnąłem odpowiednio dobrze schłodzone Greyrock 2015, nowozelandzki Sauvignon Blanc: rześkie, z wyraźnymi nutami skórki grapefruita, delikatną limonką i niewielką mineralnością w tle, z dobrą kwasowością – całkiem udane, przyjemne wino, na letnie wieczory wręcz stworzone (rzecz jasna, że nie ma żadnych przeciwwskazań, by nie raczyć się nim także w inne pory dnia czy roku, zwłaszcza, że cena jest według mnie bardzo korzystna).
.
.
.
.
kupione w Biedronce za 25 zł
.
.
.
Fuzja
Nie będę długo rozpisywać się – smaki potrawy i wina połączyły się znakomicie. Dorsz odpłynął natychmiast – zniknął, rozpłynął się pięknie w ustach, kwasowości wina i pomidorów połączyły zgrabnie, seler naciowy zmienił tak wyraźnie, a przy tym tak ciekawie, na korzyść, że to zaskoczyło mnie najbardziej. Wspomnę jeszcze marchewkę, której słodki akcent spoczął blisko cukru resztkowego trunku, dość intensywne zaś przyprawy świetnie zgrały się z dość wyraźną intensywnością Sauvignon Blanc. Zatem – bardzo serdecznie polecam tę fuzję.