.
Tradycyjne domowe kopytka zostały jakimś cudem z obiadu. Na kolację jak znalazł. Patelnia, topi się prawdziwe masełko i ruchem ślizgowym zjeżdżają kopytka. Długo nie trzeba czekać – w tym cały urok – i kolacyjka gotowa! Lekkie i nie dużo. Ale tak bez niczego? (czytaj: bez wina?)
Wybór padł na Château Cardonna Lahourcade z serca Bordeaux. Francuzi wszystko robią na masełku, więc się nie obrażą. Wino przyjemne, taniczne z wyraźną beczułką i goryczką w końcówce.
Efekt fuzji?
Nuta winnej słodkiej wanili zatańczyła zgrabnie w masełku tworząc całkiem udaną parę. Dobrze zarumieniona powierzchnia kopytek przyjęła zaproszenie lekkiej goryczki i w tym zgraniu ucieszyły moje podniebienie. Mówiąc inaczej – po prostu – trafione, zatopione. Bardzo miłe połączenie. Polecam.
Tak w ogóle, to takie rumiane kopytka, to świetna i orginalna forma zakąski. Wygodnie się je trzyma w palcach, a w ustach znikają – hop – na raz. Dobrze się przy tym gawędzi i wspomina mijający dzień. Obsmażone, całkiem długo trzymają ciepełko, a ciepła zakąska wieczorem wspaniale rozluźnia zarówno ciało, jak i umysł.
P.S.
Była jeszcze surówka z selera, ale to inna bajka. Surówka podskakiwała nerwowo, rzucała się i chciała uciec jak najszybciej i jak najdalej. Zrobiła się wręcz kwaśna z tej złości. Nie polecam mieszać jej z czerwonym wytrawnym winem.
.
Kupione w Lidlu, 25 zł.