Bezalkoholowe wino? Tak. Jest taki produkt i tak się nazywa. Są to „wina” o obniżonej zawartości alkoholu, albo nawet zupełnie bezalkoholowe.
Jak powstaje „bezalkoholowe wino”?
Wino „normalne” poddawane jest specjalnemu zabiegowi technologicznemu. W próżniowych warunkach i przy odpowiedniej temperaturze (ok. 30 ̊C) alkohol odparowuje. To taki szczególny rodzaj destylacji, w której pozbawiamy się alkoholu, a inne składniki pozostawiamy. Nasuwa się jednakże pytanie:
Co zostaje z wina w „winie bezalkoholowym”?
Producenci „bezalkoholowych win” zapewniają, że aromat, smak, a także garbniki wina są zachowane, że ingerencja odalkoholizowania wina ma znikomy wpływ na utratę tychże walorów. Ja mam niestety pewne wątpliwości.
Zapach wina odczuwamy dzięki ulatnianiu się alkoholu. W produkcie bezalkoholowym mamy więc słabszą percepcję aromatów, przez co mniejszą przyjemność z ich odczuwania. Bo tak naprawdę, wino „pijemy nosem”. Tu jest największe bogactwo z wszystkich naszych zmysłów. Łatwo przekonasz się o tym zatykając nos podczas konsumpcji. Nagle potrawa staje się nijaka, „bez smaku” i „bez zapachu”, nieciekawa, drewniana.
Eliminując alkohol zaburzamy równowagę wina. Brak alkoholu spowoduje dominację cukrów lub kwasów. Nadmierną kwasowość trzeba wtedy równoważyć przez dosładzanie i odwrotnie. Alkohol jest ważnym składnikiem budowy struktury wina, scalającym go, bez niego konstrukcja zaczyna się chwiać, traci oparcie, krzepkość.
A poza tym wszystkim postawmy sobie jeszcze jedno pytanie:
Czy to jest jeszcze wino?
Otóż nie. Wino jest produktem procesu fermentacji soku winogronowego. Jednym z jego podstawowych składników jest alkohol właśnie (ok. 13%). Pozbawiając wino alkoholu tworzymy nowy twór. To tak jakby gołąbki bez kapusty miały nadal być i nazywać się gołąbkami, tyle, że „bezkapustowymi”. Powiedzmy jasno: mielony to żaden gołąbek. Wino pozbawione zawartości alkoholu to nie jest wino. Jeśli są chętni do kupowania i spożywania tego czegoś, nie ma sprawy. Marketing ukierunkowany jest na kobiety w ciąży, kierowców, czy abstynentów. OK, może być, ale niech jeszcze spece od promocji wymyślą temu czemuś jakąś nazwę.
Raz spotkałem się z takim „winem” i niestety moje odczucia są raczej negatywne. Całe szczęścia była to bezpłatna degustacja hiszpańskiego Tempranillo, bo zakup soku za ponad 40 zł za 750ml to już lekka przesada.
Kurczę, Ja zainteresowałam się nimi w ciąży. Przyznaję bez bicia – pierwsze jakie kupiłam, to był sok. Bardzo dobry sok winogronowo-jabłkowy. Po prostu porażka. Na szczęście postanowiłam spróbować jeszcze raz ale od innego dostawcy i sukces. Kupiłam coś co dało mi poczucie że jest sens szukać swojego smaku – tak jak w winach alkoholowych. Jasne, nie jest to taki „pełny” smak, bo brakuje alkoholu, ale wydaje mi się że winiarze dobrze kombinują, wyobrażam sobie że musza dużo więcej pracy włożyć w wino bezalkoholowe aby zadowolić konsumenta. Kupując takie wino w necie czy realu trzeba przede wszystkim czytać czy jest to wino dealkoholizowane, czy napój, bo to zasadnicza różnica. W ten sposób unikniemy wpadki z „soczkiem”.